piątek, 13 lutego 2015

Kwiryn Buzalski: Jak zostałem prezesem OR POL-ILKO Koszalin


Jak wiadomo, mieszkałem w tym czasie w Pile, a córka wraz z koleżanką w kawalerce służbowej w Stoisławiu. Nie mogłem na to patrzeć, więc mówię jej: „Po śmierci mamy mieszkam sam w M4, a wy się tłoczycie bez perspektyw. Sprzedam mieszkanie i kupimy w okolicy Koszalina równoznaczne”. Córka na to, jak na lato. Po dwóch tygodniach dzwoni: „Mam mieszkanie: duże, ładne w Będzinie, możesz sprzedać swoje”. Ogłosiłem w gazecie i zaraz zjawiła się chętna na moje mieszkanie. Spisaliśmy umowę, wyznaczyliśmy termin opróżnienia mieszkania. W oznaczonym dniu córka przyjechała samochodem, a ciężarówka po moje meble i cały dobytek. Mnie, córka zawiozła do syna i kazała czekać. Syn i córka załadowali ciężarówkę i po obiedzie ruszyliśmy na „nasze” nowe mieszkanie.

Kiedy opuściliśmy Piłę, córka mówi do mnie: „Tato mam dla ciebie trzy wiadomości: jedną dobrą, drugą średnią i trzecią złą”. Ja jej na to: „Więc zacznij od złej”. I tu słyszę: „Z mieszkania w Będzinie nici, ta starsza pani, co rok czasu szukała chętnego nabywcy jej mieszkania, wczoraj się wycofała”. Ta średnia wiadomość: „Jest mieszkanie w Stoisławiu, ale poprzednia lokatorka była <<kociarą>>. Wietrzyłyśmy cały tydzień, ale nie da się wytrzymać od tego odoru kocich odchodów”. A ta dobra wiadomość:
 
„Koleżanka zgodziła się ciebie przyjąć z psem na nasze mieszkanie do czasu aż znajdziemy coś odpowiedniego”. Ja na to: „Wam w dwójkę było ciasno, a jak sobie to wyobrażacie?”. Córka: „Tato ty z psem na jednym pokoju, my w obie na drugim pokoju”. Dobrze, że w tym moim pokoju miały komputer i internet.

Mówię do córki: „Trzeba było mi to wcześniej powiedzieć, a tak ja mam sprzęt stomijny na tydzień czasu, a resztę w bagażu”. Moje meble ulokowano w innej wsi, w garażu u mamy mojej koleżanki, a resztę dobytku na strychu. Wszelkie poszukiwania mieszkania w okolicy Koszalina spełzły na niczym. Wreszcie w gazecie był anons: mieszkanie trzypokojowe w Koszalinie. Córka z koleżanką pojechały i kupiły to mieszkanie w lipcu, ale przeprowadzka nastąpiła dopiero we wrześniu. „Czyjaś ręka, czyjaś siła wszystko to sprawiła”, że w okolicy  Koszalina nie mogliśmy nijak kupić mieszkania.

W Internecie szukałem Stowarzyszenia Stomików w Koszalinie, ale nie znalazłem. Zanim moje panie dokopały się do mojego sprzętu, znalazłszy adres sklepu medycznego, ruszyłem do Koszalina, by dokupić woreczków. Pytam się czy jest tu POL-ILKO? Otrzymałem odpowiedź negatywną, mam się zwrócić do Szczecina, tam będą wiedzieli, czy jest jakaś grupa, koło stomików. Ba, ale jak pech, to pech! Pani Prezes wyjechała na wczasy i nie było komu odebrać telefonu. Panie ze sklepu medycznego poinformowały mnie, że 5 września w Koszalinie, w hotelu Gromada jest spotkanie stomików z producentem sprzętu stomijnego oraz – nie pamiętam dokładnie dnia – gdzieś około 20 września, podstawiony jest autokar do Szczecina na spotkanie z innym producentem. Cały ten splot wypadków sprawił, że we mnie dojrzewała myśl o powołaniu POL-ILKO w Koszalinie.
W nocy z 4 na 5 września śniło mi się, że zakładam POL-ILKO w Koszalinie. Uznałem to za znak, wskazówkę co mam robić. Jadąc do Koszalina obmyślałem, jak mam wystąpić. Na miejscu zwróciłem się do przedstawiciela wspomnianej firmy stomijnej, aby udzielił mi głosu przed przerwą, bo chcę zaapelować do zgromadzonych o powołanie POL-ILKO. Ten się ucieszył i poparł moją odezwę. Prawie wszyscy wyrazili chęć przystąpienia do koszalińskiego POL-ILKO.
Gdyśmy jechaliśmy autokarem do Szczecina, zwróciłem się do obecnych z apelem o utworzenie w Koszalinie POL-ILKO i każdemu dałem karteczkę, by wpisał swoje dane, adres, telefon i nazwisko. Zapytałem też, kto chce pomóc w zorganizowaniu POL-ILKO, poprzez przynależność do grupy założycielskiej.

Następnego dnia zadzwoniłem do Prezesa ZG POL-ILKO, że chcemy powołać oddział w Koszalinie. Prezes na to: „Chętnie przyjadę, ale mam wolny tylko 26 października”. Mamy więc miesiąc czasu, ale przecież my jesteśmy zieloni w tej materii. Trochę podpowiedział nam Prezes ZG, trochę poradził nam przedstawiciel producenta , przesłał nam zaproszenia, a zarazem, na dzień powołania POL-ILKO Koszalin, zafundował nam catering. Salę przeznaczoną na spotkanie udostępnił nam dyrektor szpitala.
Na początku nie miałem najmniejszego zamiaru prezesować. Raz, że byłem nowicjuszem w Koszalinie, ledwo trafiałem do domu, nikogo nie znałem, nie wiedziałem gdzie są władze. Jednak w trakcie wyborów władz OR POL-ILKO Koszalin, kiedy nastąpił moment wyboru prezesa, powiedziano mi: „Jak żeś założył stowarzyszenie to teraz prezesuj, a my ci będziemy pomagali” i tak jest po dzień dzisiejszy.
W niespełna dwa  miesiące, mimo że nie mieliśmy ani grosza, udało się przy pomocy producenta sprzętu stomijnego zorganizować pierwszy nasz opłatek. W trakcie składania sobie życzeń widać było łzy wzruszenia, a jedna z pań prosiła takich spotkań więcej. Pół roku później zafundował nam też wyjazd do Kołobrzegu, rejs statkiem i catering w tawernie. W drugim roku naszej egzystencji otrzymaliśmy pierwszą, acz niewielką dotację i tak co roku więcej otrzymywaliśmy i coraz więcej i dalej wyjeżdżaliśmy. Byliśmy nawet z pielgrzymką w Licheniu.
 
W zeszłym roku zorganizowaliśmy pierwsze warsztaty malarskie - witraże na folii, z możliwością przeniesienia na szkło. Zorganizowaliśmy też piknik w Żydowie, jako warsztaty taneczne, na których wszyscy mogli popisać się tańcami, wygibasami z balonem i miotłą. Wszyscy brali czynny udział w zajęciach  -  żeby taki sukces odnieść, nie wystarczy zawieść stomików na miejsce i dać im coś do zjedzenia. Nad tym trzeba popracować na komputerze, opracować dokładny harmonogram zajęć, dokładny kosztorys z wyliczeniem co i za ile – aby urząd miasta dał potrzebną na to dotację, ale również obmyślić gdzie pojechać i co tam robić, żeby stomicy się nie nudzili, a raźno i wesoło bawili. 

W tym roku planujemy majówkę na Kaszubach, we Wdzydzach Kiszyniowskich zwiedzamy skansen kultury kaszubskiej. W lipcu planujemy piknik w Żydowie, a tam, tańce, zabawy i gry towarzyskie. Pod koniec sierpnia organizujemy warsztaty malarsko zdobnicze decoupage. Dzień mam więc od rana zajęty, nie ma czasu na nudzenie się – codziennie godzinny spacer z psem, później komputer i praca dla naszych stomików, planowanie, sprawozdania czy też poszukiwania nowych i ciekawych miejsc, które moglibyśmy odwiedzić na majówkę, obmyślanie  nowych gier i zabaw na piknik w Żydowie – albowiem nie lubię się powtarzać. Później z kolei przygotowanie obiadu dla córki, zięcia i wnuka, poobiedni spacer z psem, a wieczorem jeszcze raz spacer – zawsze po godzinie.

Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok –  tak szybko upływają, że ledwie za nimi podążam. Tak się obawiałem, że stomia moją aktywność zmniejszy, a tu wręcz przeciwnie jeszcze bardziej mnie zdynamizowała.