czwartek, 9 listopada 2017

Damian Pietruszewski - Navy seal

Ten tydzień minął błyskawicznie, ale trudno się dziwić. Od zeszłego piątku jestem w Ustroniu Morskim w sanatorium. Decyzja o wyjeździe tam też była szybka. Dostałem potwierdzenie, że mam zgodę na wyjazd, a pierwszy wolny termin jest w listopadzie. Nie wahałem się ani chwili i oto jestem.

To pierwsza moja wizyta w takim miejscu. Morze, szum fal, spacery na plaży, wieczorki taneczne… Kto jeszcze tak to sobie wyobrażał? Obrazek rodem spod tężni w Ciechocinku. 

Rehabilitacja, nie, rehabilitacja to za słabe słowo na to, co tu przechodzę. Muszę Wam powiedzieć, że wycisk, jaki tu dostaję jest godny obozowi przetrwania navy seals. A plan zabiegów wyglądał tak niewinnie: laser, pole magnetyczne, fotel masujący… No brzmiało jak wyjazd do SPA. Tylko masaży brakowało :) No to dostałem. Wyjazd miał był bułką z masłem, a oddech mogę złapać dopiero wieczorem. Super, że warunki mam luksusowe, bo na szczęście mam jednoosobowy pokój, więc mogę się wyspać. A od rana ćwiczę, wykonuję polecenia i idę do przodu. Powrót do sprawności fizycznej sprzed wypadku jest moim głównym celem. Kolano i kręgosłup będą jak nowo narodzone, jak dokończę całą serię zabiegów. Nie ma się co kryć: jest trudno, ale zaciskam zęby i walczę o siebie. Wiem, że nie mogę się poddać.