wtorek, 26 września 2017

Sylwia Ratajczak - Życiowe pasje

Dzień dobry jesiennie.

Jesiennie, ale nie depresyjnie bo mam hobby i mogę oderwać się od myślenia o złej pogodzie za oknem, problemach ze zdrowiem czy innych kłopotach. Mam swoje pasje i Was namawiam do znalezienia własnych odskoczni.

Ja uległam modzie na bieganie. To moja największa pasja, której niestety w tej chwili nie mogę realizować ze względu na zdrowie. Moje jelito cienkie (grubego już nie mam) nie lubi chwilowo podskoków, więc bieganie czy zumba, którą także uwielbiam odpadają. Postanowiłam kupić kijki do nordic walking i zacząć chodzić. Za mną pierwsze spacery, ale jeszcze nie wciągnęło mnie to. Mimo to nie mam zamiaru poddawać się. Znajoma namawia mnie też na jogę - hm, to może być ciekawe. Na pewno w najbliższym czasie spróbuję i opiszę wrażenia. Lekarz zalecał mi pływanie, ale to zupełnie nie mój żywioł - nie lubię wody poza tą w wannie czy pod prysznicem.

Ruch to zdrowie, ale przyjemnie jest też zapaść się w fotelu z książką w ręku. Często wybieram thrillery i powieści sensacyjne, ale najbardziej lubię historie z życia wzięte. A odkąd zachorowałam bardzo interesuje mnie także tematyka medyczna.

Nasze pasje pomagają nam oderwać się od czasami szarej rzeczywistości, od codziennych problemów, od choroby. Dają nam także chęci do bycia jeszcze lepszymi w tym, co robimy, wyznaczamy sobie kolejne cele do których dążymy i dzięki temu rozwijamy się pokonując kolejne przeszkody w naszym życiu. Marzę o tym, aby wrócić do biegania i mam nadzieję, że to marzenie się spełni i pokonam wszystkie przeszkody napotkane na tej drodze. Myślę, że to moja droga do pełni szczęścia. Nasze sukcesy, nawet te najmniejsze, dają nam siłę do bycia jeszcze lepszymi. Trzeba próbować żeby znaleźć to, co nas naprawdę wciągnie. Nie obawiajcie się podejmować wyzwań. Wiem że w mniejszych miejscowościach ludzie dziwnie patrzą np. na kogoś, kto zaczyna biegać lub chodzić z kijkami, ale nie ma sensu się tym przejmować. Powinniśmy być dumni z tego, co robimy - przecież robimy to dla siebie, a nie dla kogoś. I nawet chorując na choroby jelit, czy posiadając stomię można oddać się pasji bez reszty - wiem to po sobie.

A jakie Wy macie pasje, hobby, zainteresowania?

piątek, 8 września 2017

Sylwia Ratajczak - Strach ma wielkie oczy, czyli jak przeżyć gastroskopię

Witam!

Ktoś w Was czeka na gastroskopię? Rozumiem Wasze obawy. Prawie każdy na samą myśl o tym badaniu bardzo się boi. Tak samo było ze mną. Kiedy byłam zdrowa zupełnie o tym nie myślałam. Regularnie towarzyszyłam mężowi w trakcie badań kontrolnych, które robi ze względu na swój refluks. I pamiętam, jak mówiłam, że ja nigdy, nigdy nie będę tego badania sobie robić.

Gdy pojawiły się u mnie pierwsze oznaki choroby od lekarza rodzinnego otrzymałam skierowanie na serię badań, w tym oczywiście na gastroskopię. Byłam przerażona. Dużo czytałam w Internecie jak przechodzą to inni i jeszcze bardziej się bałam. Noc przed badaniem była oczywiście nieprzespana. Gdy trafiłam do szpitala nogi mi drżały tak, że nie mogłam spokojnie na nich ustać. Gdy pani pielęgniarka psiknęła środkiem znieczulającym gardło, cała drżałam.

Ale wzięłam sobie do serca jedną radę – skup się na głębokim wdechu. Bardzo mi to pomogło. Położyłam się do badania na boku  i zaczęłam bardzo głęboko oddychać ustami, nawet nie wiem kiedy rurka weszła, raz przełknęłam i już było ok. Całe badanie trwało około pięć minut. Cały czas skupiałam się na oddechu i na tym, że za chwilkę już koniec. Przy wyciąganiu rurki miałam tylko jeden odruch wymiotny, ale na tym koniec. Odetchnęłam z ulgą chociaż nogi cały czas drżały.

Po wszystkich operacjach i badaniach które przeszłam wiem, że gastroskopia to nie jest nic strasznego, wszystko da się przeżyć. Każde kolejne badania czy zabiegi operacyjne czynią nas silniejszymi i bardziej odpornymi.


Życzę Wam bezbolesnych badań i zapewniam, że strach ma wielkie oczy.

wtorek, 5 września 2017

Sylwia Ratajczak - Mali bogowie?

Witajcie ponownie!

Kolejny pobyt w szpitalu, a wcześniej lektura książki Pawła Reszki „Mali bogowie” o polskich lekarzach spowodowały, że miałam natłok różnych myśli, którymi chcę się z Wami podzielić.



Za każdym razem podczas kontaktu z lekarzem staram się zrozumieć powody jego podejścia do pacjenta - dlaczego czasami bywa uprzejmy, a czasami bardzo opryskliwy. Lekarz to bardzo trudny i odpowiedzialny zawód. Udając się do lekarza liczymy na jego fachowość i empatię choć przecież stosunek lekarz-pacjent nie może być za bardzo zażyły. Pomyślcie, co by przeżywał lekarz gdyby zżył się z każdym pacjentem. Nikt nie poradzi sobie z takim obciążeniem, a doba stanowczo byłaby za krótka. Musimy też pamiętać, iż nie jesteśmy jedyni. Takich jak my: oczekujących pomocy a czasami cudownego uzdrowienia jest naprawdę wielu. Mimo wszystko bardzo denerwuje mnie fakt, iż lekarz który przeprowadza u mnie jakiś zabieg pod narkozą nie przychodzi po wybudzeniu, aby powiedzieć jak wszystko przebiegło - sama muszę się dopytywać i niejednokrotnie gonić za lekarzem po korytarzu. Takie wypraszanie informacji nie jest komfortowe. Czy to tak wiele poświęcić pięć minut i powiedzieć trzy słowa? Dla nas to bardzo dużo, a dla niektórych lekarzy najwidoczniej zbyt dużo. Często też jesteśmy badani w milczeniu, wizyty lekarskie na oddziale przebiegają w ciszy i znowu o wszystko musimy sami pytać. Czasami mam wrażenie, że trzeba lekarza naprowadzić na to i owo, bo myślami jest w innym miejscu. Za każdym razem staram się tłumaczyć sobie, że lekarze są bardzo zapracowani: kilka etatów, doszkalanie, a czasem też znajomi, którzy ciągle oczekują od nich pomocy "po znajomości"… A gdzie czas wolny, gdzie czas na odpoczynek, gdzie czas na siebie? My, pacjenci, w gruncie rzeczy nie wymagamy wiele - chcemy tylko, aby podchodzono do nas z większą empatią, okazano odrobinę zrozumienia, przekazano podstawowe informacje. Czy to tak wiele?

Z moich obserwacji sprawy mają zupełnie inaczej w czasie prywatnych wizyt. Wtedy jest czas na wyjaśnienie wszelkich wątpliwości i na porządne badanie. Mam wrażenie, że lekarz ma wtedy zupełnie inne podejście do pacjenta. Niestety, nie każdego w dzisiejszych czasach stać na prywatne wizyty. Pozostaje proszenie się i gonienie za lekarzami. Podobno zawód lekarza to „służenie ludziom”, ale czy to nie jest przypadkiem w dzisiejszych czasach gonitwa za pieniędzmi?
To moje subiektywne spostrzeżenia. Choć wiem, że wielu innych chorych podobnie postrzega lekarzy i drży przed każdą wizytą, bo w końcu nie wiadomo na jaki humorek u pana doktora trafimy i ile „numerków” ma pan doktor jeszcze do przyjęcia.

Jakie są Wasze doświadczenia?

Pozdrawiam

Sylwia Ratajczak