Ten tydzień minął błyskawicznie,
ale trudno się dziwić. Od zeszłego piątku jestem w Ustroniu Morskim w
sanatorium. Decyzja o wyjeździe tam też była szybka. Dostałem potwierdzenie, że
mam zgodę na wyjazd, a pierwszy wolny termin jest w listopadzie. Nie wahałem
się ani chwili i oto jestem.
To pierwsza moja wizyta w takim
miejscu. Morze, szum fal, spacery na plaży, wieczorki taneczne… Kto jeszcze tak
to sobie wyobrażał? Obrazek rodem spod tężni w Ciechocinku.
Rehabilitacja, nie,
rehabilitacja to za słabe słowo na to, co tu przechodzę. Muszę Wam powiedzieć,
że wycisk, jaki tu dostaję jest godny obozowi przetrwania navy seals. A plan
zabiegów wyglądał tak niewinnie: laser, pole magnetyczne, fotel masujący… No brzmiało
jak wyjazd do SPA. Tylko masaży brakowało :) No to dostałem. Wyjazd miał był bułką z masłem, a oddech mogę złapać dopiero
wieczorem. Super, że warunki mam luksusowe, bo na szczęście mam jednoosobowy
pokój, więc mogę się wyspać. A od rana ćwiczę, wykonuję polecenia i idę do
przodu. Powrót do sprawności fizycznej sprzed wypadku jest moim głównym celem. Kolano
i kręgosłup będą jak nowo narodzone, jak dokończę całą serię zabiegów. Nie ma
się co kryć: jest trudno, ale zaciskam zęby i walczę o siebie. Wiem, że nie
mogę się poddać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz